Akcja prywatyzacyjna stacji inseminacyjnych trwa, ale rolnicy nie są nimi prawie w ogóle zainteresowani. Tak jak wielu ekspertów przewidywało, istnieje spore zagrożenie, że większość stacji przejdzie w ręce pracowników, a nie rolników.
Według zasad prywatyzacyjnych wnioski na nabycie udziałów mogą składać pracownicy stacji lub rolnicy współpracujący z nimi. Niestety uruchomiony przez państwo mechanizm sprawia, że udziałów nikt z zewnątrz kupić nie może. Udziały powinny trafić w ręce rolników i hodowców. Istnieje założenie, że przez 10 najbliższych lat obrót tymi akcjami będzie w ramach tychże potencjalnych akcjonariuszy, czyli w ramach pracowników, rolników i producentów. Jednak już teraz wiadomo, że w wielu stacjach jest tak, że większe zainteresowanie jest wśród pracowników, niż hodowców. Sytuacja jest patowa. Obecnie zakończone jest przyjmowanie wniosków przez Ministerstwo Skarbu Państwa na sprzedaż cztery stacji: w Łowiczu, Tulcach, Bydgoszczy i Krasnym. Z takiego rozwiązania nie są zadowoleni także organizacje rolnicze.
Minister rolnictwa Marek Sawicki zapowiada, że będzie podejmował rozmowy z ministrem skarbu, by umożliwić i ułatwić rolnikom zakup udziałów spółek inseminacyjnych. Jednak zastrzega, że nie chce unieważnienia prywatyzacji.